WEEKEND WE WROCŁAWIU czyli Wdepnąć w kupę to samo szczęście!
Niektóre wyjazdy jakoś się po prostu od początku nie kleją: właściwie ma się już na etapie planowania wrażenie że wdeptuje się w jakąś dużą kupę, a potem już się z nią tylko chodzi i śmierdzi. A mimo to się jedzie. Podobnie było z naszym wyjazdem do Wrocławia. Można by pomyśleć: co można zepsuć w weekendowym wypadzie do miasta, które zresztą już się trochę zna, a jednak, jak się ma Cyrk Na Kółkach to można? Można!
Zaczęło się już grubo przed wyjazdem od tego, że mój Stary wymyślił sobie samotną podróż do Afryki. I tak długo mnie męczył, aż się zgodziłam. Żeby sobie zrekompensować dwutygodniową zabawę w samotną matkę postanowiłam udać się z dzieciakami (w czasie nieobecności mojego Starego) do jakiegoś wypasionego hotelu, z basenem, animacjami dla najmłodszych i sauną dla mnie. Taki luksus na jaki nigdy sobie do tej pory nie pozwoliłam. Jednak gdy tylko dokonałam wstępnej rezerwacji usłyszałam: jak to, jedziecie beze mnie? No – pomyślałam – Stary na starość oszalał: przecież to on jedzie bez nas! No, ale że ja miękkie serce mam, a on jak chce to potrafi być wyjątkowo milutki, więc ze wszystkiego zrezygnowałam, a właściwie zamieniłam mój planowany luksus w hotelu nad morzem na wspólny wyjazd do Wrocka we wcześniejszym terminie. Dlaczego tam? Ponieważ mój Stary i tak musiał się tam wybrać zawodowo, więc chcieliśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Żeby było śmieszniej do naszego cyrku dokoptowaliśmy Babcię naszych Potworów - Mamę mojego Starego - moją Teściową.
No i się zaczęło. Mój Stary miał się postarać o jakieś mile lokum dla naszej piątki. "Będzie Pani zadowolona" obiecał mi. I tu wdepnęliśmy w pierwsze gówno, bo zabraliśmy się za to za późno, wybór był już mały, a nasze oczekiwania jak zwykle totalnie różne: ja chciałam coś ładniejszego, niestety droższego (w głowie cały czas miałam ten hotel, do którego ostatecznie nie pojechałam). Jemu wystarczyło zwykłe mieszkanie z dostateczną ilością łóżek i łazienką, ale tańsze. On ostatecznie rezerwował, więc stanęło znowu na jego. Stąd już przed wyjazdem zaliczyliśmy porządną kłótnię, potem jeszcze jedną, napięcie rosło...a nasza kupa zaczęła wydawać specyficzny zapach...
I nadszedł piąteczek - dzień wyjazdu. O dziwo udało się wyjechać o zaplanowanej godzinie i Stary nie miał powodów, żeby przez pierwszą część drogi wzdychać i furczeć na swoją wiecznie spóźnioną Starą. Obecność jego mamy okazała się w tej sytuacji zbawienna, bo niejako wymusiła na nas kulturalną rozmowę. I jakoś to poszło. Przynajmniej do momentu, kiedy dojechaliśmy na miejsce i zobaczyłam nasz "apartament", w którym przyszło nam spędzić ten cudowny weekend...Moja teściowa - oaza spokoju i wyrozumiałości starała się jak mogła nie dać po sobie poznać, jak jest zdegustowana, nasz syn - Księżunio oczywiście od razu wypalił, że jest słabo i brzydko. Najbardziej zaburzył go brak pilota do telewizora. No a ja myślałam, że wyjdę z siebie! To smutne, szare mieszkanie w bloku wzięłam kurwa z własnej woli?!? Twarda rozkładana kanapa, niedziałające lodówka, tv bez pilota, pociągi wyjące za oknem i dwa brudne ręczniki zamiast luksusowego pokoju w hotelu? O zgrozo! Złość kipiała mi uszami! Ale cóż...Pozostało spędzać dużo czasu poza tym wspaniałym przybytkiem rozkoszy. Od rana do wieczora "na miacho".
No, ale miasto z dwójką rozwydrzonych bachorów to też wyzwanie, zwłaszcza w listopadzie, kiedy ogólnie jest zimno. Ich marudzenie zaczęło się już, a jakże, w piątek po południu, tak na dobitkę: „ja tam nie chce!”, „Ja jestem męczona!”, „Nogi mnie bolą!”, „Na opa!”, „Tu jest beznadziejnie!”, „Więcej z wami nie pojadę!”, „Ja chce zabawkę!”, „Ja chce do domu!”, „Kiedy wracamy?!” - no znowu cyrk na kółkach! człowiek słucha i się zastanawia: po kiego ja to wszystko robię? Nawet mój Stary zaczął żałować, że mnie przekabacił na ten wspólny wyjazd...atmosfera się zagęszczała, a nasza dotychczas partnerska kupa przeniosła się już na naszych Gówniaków i śmierdziała już z czterech miejsc jednocześnie...
![]() |
Wrocław - Stare Miasto |
Wrocław jest na szczęście miastem w którym dzieciakom można, przy odrobinie chęci i rezygnacji z własnych planów pt. „połaźmy sobie po mieście”, zaplanować naprawdę fajny dzień. I tak właśnie, absolutnie pod dzieciaki zaplanowaliśmy sobotę: najpierw Aquapark, potem obiad na mieście i kawiarnia z lodami, a na koniec Hydropolis. Aquapark oczywiście nie mógł się nie udać: zjeżdżalnie, dużo różnych basenów, sztuczna fala - no żyć nie umierać. Nawet ja ze Starym sobie jakoś chwilowo odpuściliśmy spinkę, a obecność babci pozwoliła nam na krótką wizytę na saunie, więc i my bawiliśmy się tam nieźle.
Hydropolis to z kolei muzeum, w jakim nigdy wcześniej nie byliśmy: przepiękna, wielowątkowa opowieść o wodzie: Skąd? Jak? Po co? Zapierające dech w piersiach zdjęcia, filmy, eksperymenty, roboty, historie wielkich statków, ryby głębinowe...Nawet więc nasz zblazowany Księżunio znalazł tam coś dla siebie. W Hydropolis można bez względu na wiek nasycić się estetycznie i poznawczo. W tłumaczeniu dziewięciolatka: było super!
![]() |
Hydropolis |
![]() |
Hydropolis |
Niedziela została przejęta przez Starego. Ten wymyślił nam ambitnie Halę Stulecia, która zapowiadała się cudownie: zabytek z początku XX wieku, wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, razem z pergolą, fontanną multimedialną i pobliskim ogrodem japońskim miała stać się bez dwóch zdań główną atrakcją naszego wyjazdu...ale niestety nie dane nam było jej zwiedzić. Ze względu na trwający tam remont wszystko było pozamykane.
![]() |
Hala Stulecia - Park |
Jedyna zaplanowane pod nas atrakcja nie wypaliła... i znów jakby coś nieładnie zapachniało...i już po chwili zaczęło się od nowa: nuda! boli! zimno! Uratował nas trochę pobliski park skąpany w złotych liściach, wiewiórki i pani sprzedająca tam pitną czekoladę. No i fakt, że wymyśliłam im zabawę w konie: To oznaczało niestety, że ja też na tym wyimaginowanym koniu musiałam galopować...całe szczęście nie było tam zbyt wielu spacerowiczów, więc mój biały Tornado pędził obok różowej Misi i czarnego Zefira łeb w łeb!
![]() |
Ogród Japoński |
![]() |
Ogród Japoński |
Nie zaliczyliśmy zoo, ponieważ jest to atrakcja którą potępia mój Stary, no ok. Zamiast tego udaliśmy się znów na Stary Rynek w poszukiwaniu wrocławskich Krasnali. A tam wkrótce znów kłótnia o to, kto którego znalazł pierwszy, gdzie zjeść obiad (standard) i bunt naszych dzieci, które ostatecznie położyły się na drodze i powiedziały, że dalej nie idą.
![]() |
Hala Stulecia |
![]() |
Wrocław - Krasnale |
Wymuszone płacze, jęki i stęki. I znów poziom smrodu wokół nas niebezpiecznie wzrósł...Znów trzeba było przekupić ich lodami i pitną czekoladą. A syf między nami-Starymi (który w tej sytuacji również zaczął rosnąć) najlepiej było po prostu zbyć liczeniem do dziesięciu...
Nie myślcie sobie jednak, że wyjazd był nieudany. W końcu wdepnięcie w kupę, ponoć przynosi szczęście! A bez tych czasem trudnych chwil nie byłoby i tych pięknych, i zabawnych, i wzruszających. Z biegiem czasu, z dystansu, wszystkie trudności bardziej też śmieszą niż oburzają, więc nie warto się na nich skupiać, a już na pewno nie warto przez nie rezygnować z wyjazdu, z własnego Cyrku Na Kółkach ;)
![]() |
Wrocław - Krasnale |
![]() |
Wrocław - Krasnale |
Brawo Siostra
OdpowiedzUsuńI jeszcze Cyrk na kółkach odwiedził dawno nie odwiedzanych znajomych i zakończył ten cyrk przemiłym spotkaniem u nieznajomych :) Pozdro Kama. Super lektura!
OdpowiedzUsuńTo było miłe spotkanie z spoko ludźmi więc nie ma o czym pisać ;)
UsuńNormalnie jakbym czytała nasz wypad do Wrocławia z zeszłego weekendu! :)
OdpowiedzUsuńczyżby wszystkie dzieci robiły taki sam cyrk na wyjazdach? ;)
UsuńFajnie się czyta Twojego bloga Kamila
OdpowiedzUsuńPozdrówka. I czekam na dalsze relacje. Na przykład z Cypru?
Bedzie, bedzie, nie omieszkam opisac takich przeżyć!
Usuń