Rodzic powinien być
przykładem dla swego dziecka. Powinien być blisko, wykazać
empatię, spędzać wspólnie czas ze swą latoroślą. Najlepiej
cały jaki ma. Powinien dać dziecku możliwość rozwoju, też
oczywiście pod każdym względem: najlepsza szkoła, dodatkowe
języki, dodatkowy basen, dodatkowy instrument... w ogóle – dużo
dodatków do i tak już nienormalnie rozbudowanej szkolnej podstawy
(bo a nuż w domu masz przyszłego naukowca noblistę, światowej sławy artystkę, topową piosenkarkę, albo piłkarza FC
Barcelony), więc te talenta trzeba rozwijać.
 |
Talent do robienia groźnych min! |
 |
Talent do bycia COOL!!! |
I wyjazdy naturalnie
też należy planować pod dzieci. Najlepiej tak, żeby się nie nudziły,
ale też żeby coś poznały, zobaczyły, zdobyły nową wiedzę,
poszerzyły horyzonty. Czyli znów ambitnie stawiamy na rozwój, a
nie tak po prostu... po łatwiźnie.
I my, durnie, jak
większość rodziców dajemy się w to wkręcić. Pierwszy z brzegu
przykład: zawsze przy okazji odwiedzania znajomych spod Krakowa
organizujemy jakieś atrakcje w okolicy z myślą głównie o naszych
pijawkach. I teraz też. Pogoda nie chce współpracować, więc siłą
rzeczy musimy zaplanować coś na ciepło. Co prawda nasz Księżunio
od razu jasno deklaruje, że najlepsza będzie galeria handlowa (żeby była jasność - tego zamiłowania nie łyknął od nas), ale
my z uporem maniaka chcemy jednak zaproponować naszej dwójce coś
bardziej rozwijającego, a przynajmniej rozwijającego coś więcej
niż tylko umiejętność wydawania kasy Starych. Tym razem wybieramy
zwiedzenie dwóch muzeów w samym Krakowie.
 |
Smok na Lipowej 3 |
Na pierwszy ogień idzie
malutkie Centrum Szkła i Ceramiki. Wydaje się ciekawe, bo jesteśmy
w Krakowie akurat w dniu, kiedy można tam oprócz wystawy stałej
zobaczyć jeszcze pokaz ręcznego formowania szkła, a nawet samemu
wydmuchnąć szklaną kulę. Myślę sobie: Bomba! To się
musi spodobać, jedziemy! Niestety po drodze dzieciaki
zasypiają nam w samochodzie, więc kiedy dojeżdżamy zaczyna się
pierwsza scena: Tymon nie chce wyjść z auta. My w trójkę stoimy w
deszczu przed samochodem i czekamy na naszego wielmożnego. A ten „znowu cyrk musi odwalić” (słowa
Mojego Starego). W tym miejscu powinnam właściwie wrzucić
kompromitujący go filmik, jak ojczulek najpierw z empatią, a potem już
normalnie, z nerwem, stara się przekonać swego sfochowanego synalka
do porzucenia idei dalszego snu i wyjścia zamiast stawiania się na złość... ale oszczędzę smarkacza. No, w końcu wielmożny Księżunio uczynił nam tę łaskę i ostatecznie wylazł.
W muzeum idziemy najpierw
na pokaz. Panowie dwoją się i troją przy swoich piecach. Dosyć
ciekawie opowiadają, Mój Stary ciągnie ich za język, a oni,
widząc zainteresowanie, chętnie opowiadają o swojej pracy. Na
naszych oczach tworzą piękne, szklane tulipany. Szybko i
finezyjnie. I oczywiście pozwalają dzieciakom wydmuchać własną
szklaną bańkę.
 |
Klara i jej szklana bańka |
Tymon nagle się ożywia. Błysk w jego oku jest
dla mnie jednoznacznym sygnałem, że już się na dobre wybudził i
szuka, jak by tu odwalić jakiś numer i przynieść nam – Starym
trochę wstydu. I długo nie trzeba czekać. Jak tylko wchodzimy na
teren stałej wystawy on już podjudza wpatrzoną w niego jak w
obrazek Klarę i zaczyna się „zwiedzanie”. Wokół stare
zdjęcia, maszyny, opisy dawnej produkcji szkła, funkcjonowania
starej huty, ojciec stara się go czymś zainteresować, ale ten ma
to wszystko w... wiadomo gdzie. I już po chwili latają dwa nasze
cudaki pomiędzy tymi instalacjami i gablotami ze zbiorami ceramiki i
szkła. Od sali do sali. Jedno jest złodziejem, drugie policjantem z
wyszczerzonymi zębiskami... Dramat. Żeby jakoś ratować sytuację
my - Starzy udajemy, że to nie nasze dzieci i z wręcz przesadzoną
uwagą czytamy każdy opis i wymieniamy spostrzerzenia. Tym samym
chcemy pokazać, że nie wszyscy z naszej czwórki to dzikusy i nasz
ogólny poziom intelektualny nie odbiega jednak od normy...
 |
Zainteresowany? - Nie dajmy się zwieźć, to ustawka ;) |
Do
kolejnej sceny dochodzi tuż przed opuszczeniem centrum Szkła i
Ceramiki, czyli w tamtejszym sklepiku. Z tyłu głowy mam myśl, że
najchętniej za jaja powiesiłabym pomysłodawcę sklepików z
suwenirami przed wyjściem, ale ostatecznie obiecuję kupić tam
dzieciakom jakiś mały drobiazg... No i mam – na własne życzenie.
Teraz kłócą się, jaką figurkę wybrać (bo na dwie szkoda mi
kasy). Po piętnastominutowej przepychance w końcu wybierają
hipopotama. Jest sukces. Wychodzimy nie stłukłszy ani jednej
dodatkowej. O dziwo hipcio cały dojeżdża do Gdańska i stoi bez
uszczerbku do dziś!
Szybkie amu po drodze i
jedziemy dalej, do
Historylandu. No, nie ma co mówić – to muzeum
to już prawdziwy rarytas! Wystawa podzielona jest na 10 makiet
prezentujących 10 znaczących wydarzeń z historii Polski. I
wszystko zbudowane z klocków LEGO. Miliony ludzików, przepiękne
scenografie, efekty dźwiękowe, iluminacje i elementy interaktywne
robią niesamowite wrażenie!
 |
Cud! - Moi cyrkowcy zasłuchani, zapatrzeni... |
Na dodatek każdy ma możliwość
zwiedzania z niezwykle prostym w obsłudze audio-przewodnikiem.
Opowieść z niego płynąca pochłonie nawet najmłodszych i
najbardziej opornych. Mogę tak śmiało powiedzieć skoro nawet
czteroletnia Klara oglądała i słuchała z rozdziawioną paszczą.
A do tego można tam posiedzieć sobie na prawdziwym tronie, i w
interaktywnej grze zręcznościowej zagrać hejnał mariacki, i z
goglami VR polatać nad klasztorem na Jasnej Górze, i samemu
zbudować własny zamek!
 |
Królowa na tronie |
No, w końcu bez robienia
zbędnego cyrku uda nam się z sukcesem, na spokojnie zwiedzić
muzeum – myślę sobie, ale wtedy właśnie mojemu Księżuniowi
przypomina się, że przy wejściu dostaliśmy specjalne karty do
wypełnienia podczas zwiedzania... dwoje dzieci – dwie karty, a
rozwiązanie zagadek na tychże kartach umożliwia wzięcie udziału
w loterii mega dużego zestawu klocków lego... I Tymon marzyciel już
widzi ten zestaw oczami wyobraźni u siebie... i na nic tłumaczenia,
że ta loteria, to pewnie jakaś ściema, a jeśli nawet nie ściema,
to prawdopodobieństwo wylosowania jest praktycznie zerowe... nieee,
nic do księżusiowej głowy nie przemawia. Odporność na rozsądną
argumentację sto procent! Mój syn już wpada w amok: MUSIMY
wypełnić karty!!! - krzyczy. A zagadki wcale nie należą do
najłatwiejszych, bez pomocy dorosłego nie do zrobienia. I żeby było śmieszniej clou każdej z nich jest odnalezienie na wszystkich dziesięciu makietach
jakiegoś niepasującego do jej tematu legoludka! Jednego pośród
tysiąca innych!
 |
Bitwa pod Grunwaldem |
Zamiast więc na spokojnie zwiedzać ostatnią część
wystawy Tymon rzuca tylko na nią krótkie spojrzenie, prycha z
lekceważeniem „phi, przecież to Gdańsk, stocznia, to koło moje
domu!”- i zaczyna polowanie na swój wymarzony zestaw klocków.
Rzuca się od makiety do makiety, szuka, ale odnalezienie ludzików
wymaga cierpliwości i uwagi, a obu tych cech naszemu znawcy
gdańskiej historii brakuje. „Pomóż mi” jęczy robiąc do
tego te swoje wyuczone, aczkolwiek wciąż skuteczne maślane oczy,
więc ja, jak prawdziwa kochająca mamusia swojego synusia, po chwili latam pomiędzy makietami i szukam razem
z nim! Po dziesięciu minutach jestem już tak samo wkręcona w tę
zabawę jak on i nie odpuszczę dopóki nie znajdę tego pieprzonego
Kaczora Donalda pomiędzy rycerzami Grunwaldu! Mój Stary widząc
naszą jazdę kwituje krótko: „wariaci”, zabiera Klarę za rękę
i wychodzi. A my w cyrkowym amoku ganiamy dalej. Ostatecznie
znajdujemy wszystko! Karty wypełnione! Brawo My! Zestaw
klocków oczywiście nie trafia w nasze ręce, ale i tak było super!
 |
Klara - pasjonatka historii! |
Spełnieni i zadowoleni
możemy jechać do naszych znajomych i pochwalić się tak pięknie i
efektywnie spędzonym dniem. Jako rodzice jesteśmy oczywiście dumni
z siebie, że tak wspaniale zainwestowaliśmy w rozwój naszych dwóch domowych geniuszy!
Na miejscu zaganiamy ukochane dzieciory do dziecięcej bandy czekającej już na
piętrze, poza zasięg wzroku, bo już mamy ich lekko dosyć... Mój
Stary z westchnieniem ulgi szybko otwiera browarka, a ja biorę kawkę
w rękę i ląduję na kanapie. Muszę odtajać po tym muzealnym
szaleństwie!
Komentarze
Publikowanie komentarza